Podróż bez końca. O powieści stepowej Petera Handkego

Piotr Prachnio, Podróż bez końca. O powieści stepowej Petera Handkego , „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 112

Podróż bez końca. O powieści stepowej Petera Handkego

Peter Handke jest jednym z niewielu zagranicznych pisarzy europejskich, których twórczość doczekała się w minionych latach tak szerokiej obecności w Polsce. W ciągu ostatnich dwóch lat wydano aż sześć utworów Austriaka: Powitanie rady nadzorczejPełnię nieszczęściaKali albo sólKrótki list na długie pożegnanieWielki upadek oraz Pewnej ciemnej nocy wyszedłem z mojego cichego domu. Przekłady prozy autora – uhonorowanego w 2019 roku nagrodą Nobla – wyszły spod pióra uznanych tłumaczy: Barbary Surowskiej, Elżbiety Ptaszyńskiej-Sadowskiej, Ryszarda Wojnakowskiego i Viktora Grotowicza. Wspomniane powieści ukazały się w krakowskiej oficynie Eperons-Ostrogi. Warto nadmienić już na wstępie, że wydania stoją na dobrym poziomie edytorskim, a dodatkowym ich walorem są cenne posłowia wprowadzające w meandry twórczości oraz biografii autora.

Ostatni z wymienionych utworów – Pewnej ciemnej nocy wyszedłem z mojego cichego domu (przekład Elżbiety Ptaszyńskiej-Sadowskiej) – ukazał się wiosną 2021 roku. Widniejący na okładce książki obraz niemieckiego ekspresjonisty Ernsta Ludwiga Kirchnera, zdaje się zapowiadać coś tajemniczego, a zarazem hermetycznego i nieprzystępnego. Proza Handkego okazuje się zaiste pokrewna wrażliwości malarskiej Kirchnera; obydwaj sięgają w swoich twórczościach do mrocznych pokładów ludzkiej podświadomości, ukazując rzeczywistość zdeformowaną, nasiąkniętą obsesjami i lękami. Ekspresywna, gwałtowna wyobraźnia Austriaka daje o sobie znać już w pierwszych powieściowych scenach, gdy okolicznościowa – zdawać by się mogło – „przejażdżka” przeradza się ni stąd, ni zowąd w wielotygodniową wyprawę z Taxham pod Salzburgiem do Santa Fe w odległej Hiszpanii. Komitywa zawiązana między podróżnymi – aptekarzem (protagonistą utworu), poetą i sportowcem – nie trwa jednak długo. Pierwszy – po niedługim czasie opuszcza miasteczko i rozpoczyna tułaczkę po okolicznych stepach, zaś pozostali – jak gdyby nigdy nic – przyłączają się do miejscowych budowlańców, a następnie krążą po mieście jako włóczędzy, zaczepiając turystów.

W powieści wyczuwa się swoisty niepokój, związany z powolnym rozkładem rzeczywistości. Kluczowe dla jej odbioru jest wrażenie „rozsypanego” czy też: rozmazanego obrazu rzeczywistości, który pisarz uzyskuje za pomocą nieoczekiwanych zwrotów akcji, zacierania logiki zdarzeń oraz ciągłego zbliżania się do tego, co konwencjonalnie przyjmuje się za przynależne domenie snu. W tym kontekście warto odnotować choćby odrealnienie wymiarów czasu i przestrzeni. Odległości w świecie przedstawionym pokonywane są susami, niczym w baśniach: postacie znikają i pojawiają się w najróżniejszych punktach przestrzeni. Czas płynie z kolei nierównomiernie, wyraźnie zwalnia w partiach ekspozycyjnych dotyczących Taxham i przyspiesza, gdy mowa o zakątkach Santa Fe. W hiszpańskim miasteczku godziny płyną „wszerz”, a pory roku zmieniają się jak w kalejdoskopie: 

Na przykład pewnego dnia narrator [aptekarz – P.P.] pływał w tej z dwóch rzek, która niosła więcej wody, słysząc szum topoli na obu jej brzegach, przy akompaniamencie jedynego w swoim rodzaju odgłosu lata – cykających świerszczy – gdy nagle – płynąc w górę rzeki – natrafił na niekończącą się falę opadłych, żółtych, czerwonych, poczerniałych liści […] – podczas gdy w następnej chwili dał się słyszeć głos kukułki, jakby to była dopiero co najwyżej późna wiosna.

Przyglądając się tym przemianom, można zapytać, czy są one wynikiem li tylko wypadku lub urazu, osłabienia kondycji psychicznej aptekarza, który na początku powieści na chwilę traci świadomość (i być może dalej śni?), czy też stanowią element narracji i strategii autora, który celowo – jak sugerują w posłowiu Magdalena Chrobok i Kajetan Maria Jaksender – pragnie wytrącić z równowagi podstawy świadomości odbiorcy wyrosłego na spuściźnie Kartezjusza i Kanta? Pewnej ciemnej nocy wyszedłem z mojego cichego domu, może bardziej niż pozostałe powieści autora, domaga się odbioru figuralnego tudzież dopełnienia zewnętrznym kontekstem. Sam Handke nie podsuwa czytelnikowi żadnych oczywistych tropów, zaś jego technika literacka w dużym stopniu ogranicza „wytłumaczalność” chaosu zdarzeń, symboli i natrętnych koincydencji w ramach określonego porządku narracyjnego z wyraźnym przesłaniem. Takie zadanie utrudnia wielopłaszczyznowość opowieści, w której manifestują się rozliczne dysproporcje: między dosadnością i zwięzłością stylu a metaforycznością obrazu rzeczywistości, między jednorodnością języka a wielością narratorów. Pewnej ciemnej nocy wyszedłem z mojego cichego domu jest z tych przyczyn utworem wewnętrznie niezbornym, a czasem wręcz przekombinowanym. 

Historia aptekarza i jego letniej wyprawy do Hiszpanii została przedstawiona z aż czterech punktów widzenia: narratora z Salzburga (znajomego aptekarza), który wraca do czasu, kiedy tamten „przez ponad pół nocy, z kilkoma przerwami, opowiadał [mu] swoją letnią historię”; samego aptekarza, przedstawiającego fakty i zdarzenia wraz ze swoimi pierwszymi na nie reakcjami (na przykład w monologach wewnętrznych: „Poczułem w sobie dziwną radość, czy też może wdzięczność albo nagły zryw? Nadeszła właściwa pora. Walka mogła się rozpocząć. Uderzenie w ciemności wytrząsnęło ze mnie resztki aptekarskiego i laboratoryjnego zapachu, bardzo chętnie zostałbym w tym gąszczu”); narracji odautorskiej Hankego, zawierającej autokomentarze i wskazówki techniczne (ujawniane bezpośrednio lub wkładane w usta postaci na przykład: „najważniejsze, żeby to, co panu tu opowiedziałem, opisał pan jedynie ogólnikowo”); oraz – pomocniczo – zamaskowanego narratora pozornie wszechwiedzącego. W toku opowieści wyróżnione odmiany narracji swobodnie na siebie nachodzą. Brak tu przejrzystej hierarchizacji, a niekonsekwentna budowa ramy narracyjnej (teraz-dawniej-teraz) sprawia, że nie zawsze wiadomo, który z opowiadaczy zabiera głos ani co dla każdego z nich jest teraźniejszością lub przeszłością. W konsekwencji odbiorca zmuszony jest do ponownej lektury wielu fragmentów, ich żmudnej peregrynacji, najlepiej ze słownikiem symboli i archetypów. 

Wzmiankowane dysproporcje i niezborności odcisnęły swoje piętno na portretach postaci. Przyznam, że przypatrując się im bliżej, wielokrotnie wracałem myślami do powieści Johna Bartha Bakunowy faktor. Istotną cechą bohaterów obu utworów – reprezentujących, co warto podkreślić, „wysoki” postmodernizm – stała się bowiem ich proteuszowa natura, a właściwie zdolność do niemal całkowej zewnętrznej i wewnętrznej metamorfozy. Aptekarz Handkego mieści w sobie co najmniej kilka odrębnych bohaterów: drugoplanowe postacie rozpoznają w nim zarówno „aptekarza z Taxham”, jak i obieżyświata, anioła stróża, pracownika rządu, ochroniarza czy aktora z westernu. Ową proteuszową naturę posiadają także postacie drugiego planu: tajemnicza wdowa, która w różnych życiowych rolach prześladuje aptekarza od wyjazdu z Taxham, czy Andreas Loser, szanowany nauczyciel języków starożytnych i stepowy odludek w jednym. Umieszczony w centrum powieści aptekarz – obok różnych przypisywanych mu wcieleń – został wyposażony przez Handkego w cechy zwierzęce kreta, nadające mu wyraźny wymiar metaforyczny: symbolicznego władcy podziemia. Swój „cichy dom” w Taxham – otoczony krętymi drogami i tunelami niczym kretowisko – bohater nieprzypadkowo opuszcza nocą, gdy „w okolicach […] i nie tylko, panowała wielka susza”. Do roli „kreta – władcy podziemia” predestynuje go ponadto nocny tryb życia, doskonały słuch i „węch stereo”, który pozwala mu ,,wyraźnie rozróżniać nosem setki rzeczy jednocześnie”.

Przy takiej interpretacji pełniejszego sensu nabierają rozproszone w tekście motywy i symbole eschatologiczne (kruk – czarny stróż piekieł, kos – czarny druid, nietoperz – symbol dwoistości oraz śmierci, wszechobecne krypty oraz czerń). Wyprawa powieściowego kreta poza Taxham – jak można sądzić – nie bez powodu kończy się na stepie, wśród zbłąkanych wędrowców, być może dusz szukających przejścia na tamten świat. Niezależnie od interpretacji fragmenty stepowe tudzież „mistyczno-monastyczne”, jak nazywa je Ina Hartwig, należą do najbardziej udanych i intrygujących partii całego utworu. 

W jeden z takich słonecznych, ale raczej chłodnych dni wypoczywał pod wieczór w miejscu osłoniętym od wiatru, u stóp gliniastożółtego, niemal łysego zbocza, skarpy, taka sama znajdowała się za jego plecami: wyciągnął się między dwiema skarpami jak na dnie wąwozu. Leżał na boku, na pokrytej sosnowym igliwiem ziemi, z której tu i ówdzie wystawała jakaś roślinka, składająca się z jednego jedynego, cienkiego jak blaszka liścia, na jakiejś nagiej łodydze, liście zaś wydawały metaliczne dźwięki.

Ukazana w powieści ucieczka od cywilizacji sprawia, że Handke jawi się jako piewca alienacji i w tym sensie kontynuator problematyki, z którą zmagała się cała plejada austriackich pisarzy XX wieku (by wymienić tylko kilku: Franz Kafka, Robert Musil, Hermann Broch czy Rainer Maria Rilke). Czytając prezentowany utwór w pandemicznych realiach, nie można nie odnotować aktualności podjętej przez Austriaka tematyki: wyobcowania i swoiście pojętego społecznego i cywilizacyjnego dystansu.

Pewnej ciemnej nocy wyszedłem z mojego cichego domu to jednak nie tyle opowieść o „tu i teraz”, co przypowieść o rzeczywistości wewnętrznej człowieka, zaklęta w formę mitu opartego na motywach tellurycznych, tradycyjnych mitologemach i symbolach umiejętnie wkomponowanych we współczesny rynsztunek estetyczny i dokumentarny. Odznaczająca się ekspresjonistycznym rodowodem technika narracyjna Handkego – mająca wiele wspólnego z żywiołowym mitotwórstwem Kafki – odpowiada w oczywisty sposób jego widzeniu świata i osobowości twórczej: naturze samotnika i skandalisty, wrażliwego obserwatora i zapalczywego krytyka (niespokojny temperament pisarza świetnie dokumentuje dołączone posłowie). Stworzony przy zastosowaniu tejże techniki utwór okazuje się dziełem narracyjnie niezbornym, pełnym dysonansów, a jednocześnie wizyjnym i podniosłym. 

Kończąc te skrótowo potraktowane przemyślenia, należy podkreślić zasługi tłumaczki utworu, Elżbiety Ptaszyńskiej-Sadowskiej, która nie próbowała iść drogą na skróty i sztucznie ujednolicać wielopłaszczyznowej, chropowatej narracji powieści, ani też „oddziwniać” języka autora. Dzięki temu otrzymujemy utwór wierny oryginałowi, a zarazem piękny, który może równorzędnie konkurować z prozą pisarzy rodzimych. 

P. Handke, Pewnej ciemnej nocy wyszedłem z mojego cichego domu, Kraków 2021.